Wyrok Międzyamerykańskiego Sądu ds. praw człowieka nakazujący legalizację małżeństw tej samej płci wywołał wrzenie w katolickiej Kostaryce. „Religijny szok” narzucił narrację toczącej się kampanii prezydenckiej, ale nie zdołał wywrzeć wpływu na ostateczny wynik wyborów.
Kostarykańczycy w drugiej turze wyborów prezydenckich, które odbyły się w niedzielę wielkanocną, opowiedzieli się za mniejszym złem. Zgodnie z tą logiką w urnach przepadł kandydat Odrodzenia Narodowego (hiszp. Restauración Nacional), ewangelicki pastor i ekstremista religijny Fabricio Alvarado zdobywając mniej niż 40% głosów. Natomiast prezydentem został Carlos Alvarado. Młody dziennikarz i politolog, na którego zagłosowało ponad 60% wyborców, jest przedstawicielem Akcji Obywatelskiej (hiszp. Partido Acción Ciudadana), fatalnie ocenianej partii rządzącej. Oprócz nazwiska, polityków łączy także młody wiek. Carlos Alvarado ma 38 lata. Kostaryka nie miała tak młodego prezydenta od 1948.
Jeszcze na początku roku wszystko wskazywało na to, że wybory w Kostaryce będą nudne jak flaki z olejem. Sytuację wywrócił do góry nogami niespodziewany werdykt Międzyamerykańskiego Sądu ds. praw człowieka, którego siedziba mieści się w stolicy Kostaryki, San José. 9 stycznia bieżącego roku międzynarodowy trybunał wydał werdykt nakazujący legalizację małżeństw homoseksualnych oraz w przypadku zmiany płci wprowadzenie stosownych aktualizacji w dokumentach tożsamości w państwach będących jej członkami. Kostaryka zawrzała, a na fali tego wzbudzenia wypłynął bliżej nikomu nieznany Fabricio Alvarado, którego poparcie na początku stycznia oscylowało blisko błędu statystycznego. Młody pastor ewangelicki wykorzystał swoje pięć minut i zaproponował wyjście ze struktur tej organizacji i tym samym ucieczkę przed zmianami legislacyjnymi. Z dnia na dzień zyskał zainteresowanie mediów, co bezpośrednio przełożyło się na wzrost jego słupków poparcia.
Z pośród 13 kandydatów walczących o fotel prezydencki Fabricio Alvarado nie był jedynym, który stanowczo sprzeciwił się implementacji wyroku trybunału międzynarodowego, podobnie zareagowała większość. W kraju, w którym dwie trzecie obywateli kategorycznie opowiada się przeciwko małżeństwo tej samej płci, nie trzeba było długo czekać, by Kościół Katolicki oraz prężnie działające organizacje protestanckie zaczęły mobilizować swoich wyznawców. Pewne jest natomiast, że Fabricio Alvarado stał się największym beneficjentem całego zamieszania. Zyskał prowadzenie wśród kandydatów otwarcie konserwatywnych o dużej renomie pokroju Juana Diego Castro, wytrawnego polityka, który w autorytarnym tonie grzmiał o potrzebie walki z korupcją i przestępczością.
Dla odmiany, na liberalnych antypodach kostarykańskiej sceny politycznej ważnym adwersarzem dla Carlosa Alvarado był bez wątpienia Antonio Álvarez Desanti. Potentat na rynku nieruchomości i w przemyśle bananowym, którego do wyborów wystawiła Narodowa Partia Liberalna (Partido Liberación Nacional), formacja polityczna o wielkich tradycjach i największych strukturach w kraju. Álvarez pod wpływem atmosfery, która wytworzyła się po zapadnięciu wyroku sądowego, porzucił umiarkowaną narrację na rzecz haseł antyaborcyjnych i antygenderowych.
Carlos Alvarado poczytał to jako szansę dla siebie, stając się jedynym kandydatem, który zdystansował się od dyskursu konserwatywnego. Bardzo odważny krok, jeśli weźmiemy pod uwagę, że 70% Kostarykańczyków deklaruje swoją przynależność do Kościoła Katolickiego, a kolejne 12 % jest ewangelikami. Spostrzegłszy wspólnego wroga, Episkopat Kostarykański i władze kościołów protestanckich wspólnie zwarły szyki, organizując wielotysięczny marsz głównymi ulicami stolicy pod hasłami „Rodzina i Życie” o jasnym przekazie i preferencjach politycznych. Skręt na prawo wydawał się nie do uniknięcia.
Po pierwszej turze, mając za przeciwnika fanatycznego pastora, Carlos Alvarado zdystansował się od tradycyjnych partii i postawił na pojednawczą narrację, podkreślając wagę jedności narodowej. Ten pozytywny przekaz przyciągnął młodych. To ich zaangażowanie w mediach społecznościowych w ramach nowopowstałej grupy Koalicja dla Kostaryki (Coalición Costa Rica) stało się bez wątpienia przeciwwagą dla działań środowisk wyznaniowych i zaważył na wyniku wyborów prezydenckich.
Wygrana kandydata Akcji Obywatelskiej mimo wszystko budzi ograniczony entuzjazm. Z pewnością Carlos Alvarado powstrzymał Kostarykę przed ostrym skrętem w prawo, niemniej jednak utrzymanie statusu quo nie napawa optymizmem. Partia rządząca nie tylko musi borykać się z zarzutami korupcji, ale obwiniana jest także o rosnącą dziurę budżetową, wzrost przestępczości i pogłębiające się bezrobocie. W rezultacie, Kostaryka stoi przed groźbą miernych rządów przez kolejne cztery lata.